niedziela, 3 maja 2015

Pierwsze biegi w 2015.

Najlepszym sposobem dla mnie, żeby coś robić, jest jakiś konkretny cel.
Ale w drodze do niego, jest jeszcze masę celów pośrednich. 
Pomaga mi się to zmotywować i daje mi energię do treningu. 

Tak więc przedstawiam wam swój mały cel, który miałem na ten miesiąc.
Ukończyć bieg "RunExtream Ledwie Dycha" 

Udało się! 
Pierwszy raz miałem okazję biec na dystansie 10 km.
A co dopiero na tym dystansie i po takiej trasie. Trasa była niesamowita. 
Podbiegi i zbiegi, nie było mowy o płaskim terenie. Bieg odbywał się w okolicach Góry Szybowcowej. Korzenie, kamienie, trochę błota i finisz taki, że wbiec się praktycznie nie dało. Prawie każdy wchodził.. 
Za organizację i przygotowanie trasy na prawdę wielki ukłon w stronę organizatorów.. 
Na pewno przyjadę za rok, żeby poprawić wynik z tego roku. 
             Dystans 10.00 km            
 Czas:  1,03,44 

Dzisiaj, dzień po biegu, fajnie się to wspomina, ale wczoraj było na prawdę bardzo ciężko.  
Jeszcze dziś ciężko chodzi mi się po schodach. :) 

Fakt, że głowa chciała dużo bardziej reszta ciała. ( co widać na zdjęciach )
Ale jest dobrze.. Bardzo dobrze.. 


 Po tym biegu na prawdę się "Ledwo Dycha"

Następny mikro cel.
9 maja 2015 
Bieg zwycięstwa Rogoźnica.
pierwszy bieg 2 km. załapać się na pudło.
drugi bieg 10 km. ukończyć w pierwszej połowie. 
Do usłyszenia 9.

poniedziałek, 30 marca 2015

Nowy rozdział

  Jakiś czas temu ten blog wyglądał zupełnie inaczej.
Nie zaglądałem tu już bardzo bardzo dawno. I właśnie w tym czasie zdążyło się wszystko obrócić do góry nogami..

  Ścigałem się trochę na rowerze - nie wyszło.
Próbowałem motywować innych - sam nie zmotywowałem siebie.
Ale jedno jest niezmienne.
Po prostu nie potrafię szczęśliwie żyć bez sportu.

  Nie będę rozwodził się nad tym dlaczego mi nie wyszło ze ściganiem.
Byłem za słaby, za biedny na dobry sprzęt, za późno zacząłem.. Nie ważne..
  W każdym bądź razie gdy to wszystko się skończyło popadłem w straszy letarg.
Wszystko tak jakby się zatrzymało i straciło sens.
  Motywacja, którą tryskałem na co dzień i zarażałem tym wszystkich do koła.. się wyczerpała..
I tak od Października aż po Marzec, wegetowałem..
Szkoła podupadła. kontakty ze znajomymi podupadły, kondycja podupadła, kilogramów przybyło..

  Dopiero po tych kilku miesiącach uświadomiłem sobie, że tak nie można..
I tak naprawdę dzięki mojej dziewczynie jakoś odżyłem.. Mało o tym rozmawialiśmy. Nie przepadam rozmawiać o swoich problemach.. Ale widziałem, że brakuje jej takiego starego mnie..
  Przez ten czas nauczyłem się również kilku bardzo ważnych rzeczy. Ale to już zostanie w środku..

  Naprawiłem starego górala..
Wybrałem się na krótką przejażdżkę..
I wyszło na to, że jeździłem przez 3 godziny.. Cieszyłem się jak dziecko nową zabawką..
 To jest coś trudnego do opisania.. Uśmiech na ustach a w duszy dosłownie orkiestra.
Oczywiście przez następne 2 dni również jeździłem kiedy tylko mogłem..
Potem była gorsza pogoda, ale zacząłem biegać.
  Wieczorami czułem się jak dziecko. zmęczony po całym dniu wojaży beztrosko zasypiałem o 20..

  To jest dobitny dowód na to, że po prostu nie potrafię już inaczej.
Muszę czuć, że żyję..

  Odzyskując powoli siłę do działania, rodzi się w głowie mnóstwo planów..
Tyle wspaniałych miejsc, rzeczy, które mogę zrobić, przygód i celów...

Ale najpierw..
 Twarde postanowienie..  Trzeba ogarnąć szkołę. przez wegetowanie całkowicie to wszystko się namieszało.
 Regularne robienie czegoś..  bieganie jazda na rowerze.. to daje mi kopa do życia..
A reszta ?
 Przyjdzie na wszystko czas..

 Ps. Przepraszam za wszystkie usunięte posty.. po prostu tak będzie lepiej.


wtorek, 27 sierpnia 2013

O dwóch takich co pojechali nad Bałtyk.

Jak już zapowiadałem, szykuję coś wielkiego.
Słowa dotrzymałem :) 


Piotrek - Gościu niesamowicie kumaty jeśli chodzi o wyprawy rowerowe. Można powiedzieć, że mój autorytet :). Miałam nieskromny zamiar pobić rekord jego dziennego dystansu :).
Zaraz po powrocie z Karpacza pochwaliłem się Piotrkowi. Powiedziałem mu pełen radości, że przejechałem 325 km. Zapytałem o jego rekord. Odpowiedział mi, że jego rekord wynosi 350 km..
Zgasił mnie..Nie ukrywam, że się trochę rozczarowałem. 

Od dłuższego czasu chodziła mi po głowie myśl o pojechaniu nad morze. Nikomu o tym nie mówiłem. Ale sam wyczytał mi z głowy tą myśl. Oczywiście się zgodziłem :) !

Zbieraliśmy się i zbieraliśmy. Terminy nas bardzo goniły, cały czas coś nam wypadało, awaria mojego roweru.. Czasami już wątpiłem czy się uda. 
Ale jednak! 
Zaproponowałem termin, sprawdziliśmy pogodę, opracowaliśmy trasę i ruszyliśmy! 


BAŁTYK 
-
 Przygoda życia, pobicie rekordów i przełamanie własnych słabości. 

Zastanawialiśmy się o której godzinie wyjechać. Kwestia dość ważna.
Ostatecznie ruszyliśmy ok. godz 15. 
 Z początku nie docierało do nas jeszcze to, że jedziemy właśnie nad Bałtyk. 
I to z Rogoźnicy oddalonej od morza o 473 km! 

Miały minuty, godziny i wstęgi czarnych dróg. 
Z chwili na chwilę oddalaliśmy się od domu i przemierzaliśmy coraz większą odległość. 

Postoje były krótkie- załatwienie najważniejszych potrzeb i w drogę. 
Gdy mijaliśmy tablice informującą o następnych gminach, powiatach, województwach "micha" cieszyła nam się od ucha do ucha..
Słońce nie raczyło z nami współpracować i nieposłusznie chowało się za horyzont- nadchodził wieczór. 
Ale na twarzach nie było widać żadnych grymasów! Tylko coś takiego, w sumie nazywajcie to jak chcecie. Sam nie wiem co o tym powiedzieć :P 
                                      Jeszcze w miarę jasno, przekraczamy Odrę. Tablica za nami nie wróży ciepłej nocy..

Prosto w stronę słońca.

Chwilę po zrobieniu drugiego zdjęcia musieliśmy odpalić lampki- zaczęła się noc. 
 Słońce znikło, pojawił się księżyc.. 
Temperatura nieubłaganie zaczęła spadać..
Deską ratunku okazał się ortalion przeciwdeszczowy i reklamówki jednorazowe, które ogrzewały nam stopy (osłona od wiatru). 

Miasta, wsie i niebo wyglądały w nocy powalająco.. To właśnie tej nocy widziałem pierwszą w życiu spadającą gwiazdę! 
Po godzinach spędzonych w ciemności, na rozmowach o wszystkim i wyczekiwaniu na wschód zaczęło pojawiać się słońce.
Byłoby zbyt pięknie, gdyby po prostu wyszło..
Temperatura spadła do 8 stopni Celsjusza! 
Chwila na fotkę i migiem na CPN by  ogrzać, napić się kawy i coś zjeść.
Czas na nas. Słońce na dobre się z nami przywitało. 
Gdy ruszyliśmy czekaliśmy z ubłaganiem na każdy ciepły dotyk słońca..
Już połowa za nami- ponad 300 km. I jazda przez noc też za nami :). 
+ 100 do wytrzymałości i morale.
Do radości jeszcze tylko 173 km :). 

Po 350 km złapał nas solidny kryzys. Jak to mówią- bomba nie wybiera.
Chwila odpoczynku gdzieś w środku pola..
Pozbieraliśmy się do kupy i ruszyliśmy! 
Cięgle jeden cel w głowie- Bałtyk! 

Ludzie pytający nas po drodze o to jak i skąd jedziemy i ile nam to zajęło, nie do końca nam wierzyli.
W sumie, mieli rację.. Kto NORMALNY ruszyłby w taką podróż na raz :). 

Ostatnie kilometry szły bardzo opornie..
Pojawiły się jakieś dziwne urojenia! 
Piotrek widział wielkiego pająka który chce go zjeść! 
Ja słyszałem wołanie z lasu :). 

Ostatnie 50 km ciągnęło się niesamowicie.. Nudne, jednostajne drogi i zmęczenie dawało się nam we znaki :).

Hmmm.. Stoimy nie siedzimy z wiadomych przyczyn..

Myk
Myk
Myk

Mielno 14-15 sierpnia 2013r
Dystans 473 km!
Czas Jazdy 20 godzin!
Czas bez snu 38 godziny! 

PRZYGODA I REKORD ŻYCIA!


Załączam tutaj mapki, które służyły nam jako nawigacja. Dodatkowo wypisaliśmy sobie wszystkie miejscowości, przez które przejeżdżaliśmy. Trzeba było zostawić coś w domciu, żeby domownicy nie dostali palpitacji serca z nerwów. :)








wtorek, 30 lipca 2013

Pigułka z przygodami.

Moje przygody zawarte w pigułce, ażeby się za bardzo nie "wyjechać artystycznie" :P
Opisze w skrócie parę z moich ulubionych przygód rowerowych i  pofocę troszkę  :)  


A więc na pierwszy rzut idzie pierwsza poważniejsza wyprawa :) 
Mapka, kasa, w drogę ! 
Czechy 2012
141 km
Akcja trochę spontaniczna:) 
Wraz z kolegą (również Szymonem) złapaliśmy zajawkę na jakąś większą trasę :). 
Z mojej miejscowości do granicy Polsko- Czeskiej w Lubawce jest ok 70 km.
Dojechaliśmy do granicy "pofociliśmy" i zawróciliśmy. Teraz niby nic wielkiego ale wtedy był to dla mnie potężny wyczyn :).




Druga poważna wyprawa rowerowa.:). 
Trochę przygotowań, prace nad trasą i kondycją, sprawy organizacyjne i w drogę :). 
Jelenia Góra 2012.
175km.
Założenie było proste ! 
Jedziemy na paradę rowerów do Jeleniej Góry. 
Wraz z kolegą pokonaliśmy trasę do Jeleniej Góry, przejechaliśmy całą paradę a na sam koniec zahaczyliśmy się jeszcze na wywiad u znajomego radiowca w muzycznym radiu :) 
Przejechałem w ten czas 175 km na góralu na oponach 2,10 cala o potwornych oporach toczenia! 
Satysfakcja z całej wyprawy była tak wielka, że do tej pory pamiętam to uczucie, wraz z bólem nóg po powrocie. Ale o takich rzeczach się mniej wspomina :P 

Bach ! 


Przechodzimy do bieżącego roku. 2013


Na jednym z treningów napadła mnie myśl, żeby przejechać jeszcze więcej.
Przez jakiś czas jechałem w grupie:) po 70 km jechałem już sam. Wszyscy rozjechali się do domów.
Zajrzałem do portfela, popatrzyłem czy mam pieniądze.
Jest!
 Jest kasa, jadę :)!  
Przejechałem 202 km ze średnią 32 km/h.
Jechałem już na szosie:).
Niestety nie mam zdjęć z tego treningu. 
Po przejechaniu tych 202 km byłem jeszcze bardziej głodny ! czułem się naprawdę świetnie i chciałbym jeszcze jechać.. Ale samotność na rowerze wcale nie jest taka fajna :) 

Tak jakoś powtórzyłem parę razy:
208,240,254 km.
Duma duma duma ! 

I  jak dotąd największa wyprawa !!

Karpacz 2013
Przygotowanie treningowe jako takie było, czas na zakupy i ogarnięcie trasy.
jedziemy !
  • Lubawka
  • Przełęcz Okraj,
  • Trening na trasie Górskich Mistrzostw Polski,
  • Karpacz
  • Złotoryja 

325 km po górach ! 
Przebicie wszystkich osobistych rekordów ! 
Jechałem z kolegą z klubu. 
Przyjechałem pod jego dom ok godziny 8. 
Pozbieraliśmy się i ruszyliśmy w drogę.
Jechało mi się wyjątkowo dobrze:) 
Nie obyło się bez dodatkowych kilometrów na błądzeniu. ( Ludność bywa złośliwa) 
Gdy zaczęliśmy jechać już po górach widoki naprawdę przyprawiały o gęsią skórkę :).
Tym bardziej jeśli ma się świadomość, że przyjechałeś tu o własnych siłach! 
Cóż opowiadać. Nie da się wszystkiego opisać. a jeśli chciałbym zajęło by mi to masę czasu i ryzykował bym przegrzaniem klawiatury. 
Było świetnie, nie obyło by się bez drobnych wpadek.. takich jak nerwy związane z padniętymi telefonami, i zbliżającym się zmrokiem. 
Mimo wszystko uważam to za przygodę która będzie w pamięci do samego końca :) 









 Wkręcony